Marek Aureliusz napisał, że to co słyszymy jest tylko opinią, a nie faktem, a to co widzimy jest perspektywą, a nie prawdą.
Rodzicielstwo – nie zawsze łatwe zadanie
Myślę o matce, która zdecydowała zabić trójkę dzieci, po czym sama popełniła samobójstwo. Myślę też o matce, która skoczyła z wieżowca, tuląc w chuście 6 miesięczną córkę. W obu przypadkach ojcowie byli zaskoczeni, nieprzygotowani, nie spodziewali się, że to się może wydarzyć. Jak zrozumieć takie tragiczne i skrajne postawy, jak to wytłumaczyć?
W nawiązaniu do tych przykładów nasuwają się przemyślenia psychiatry Estery Welldon, która w swojej książce „Matka, madonna, dziwka“ polemizuje z powszechnym zjawiskiem idealizacji macierzyństwa. Wskazuje na trudne, problematyczne, a czasami nawet mroczne aspekty tego stanu i zaprasza do refleksji – na przykład nad perwersją macierzyństwa czy zawiścią matek wobec dzieci; omawia też niebezpieczeństwa, które z tych pułapek mogą wynikać.
Postawy rodzicielskie
Rodzic to ten, który „rodzi“ miłość do dziecka – i zazwyczaj powstaje z tego coś dobrego. Ale w tym kontekście można tez opisać dwie skrajne postawy umiejscawiające dziecko w rodzinie. Może ono się stać centralną postacią – wokół niego i dla niego toczy się życie rodzinne. I odmiennie – dziecko w ogóle nie jest uwzględniane w życiu pary, a jego głównym zadaniem jest „nie przeszkadzać“. Warto szerzej opisać oba zjawiska.
Dziecko w centrum uwagi
W pierwszej skrajności, gdy dziecko staje się „centrum świata“ rodziców, bądź jednego z nich, cierpi każdy. Przyjrzyjmy się dziecku w takiej rodzinie. Znane przysłowie „dwa na jednego…“ rodzi skojarzenia nadmiernej kontroli, przemocy, niesprawiedliwości. Bo jak dziecko ma się bronić przed dorosłymi? Może płakać, krzyczeć, chorować, ale czy uzyska zrozumienie? Rodzic takiego dziecka „wie lepiej“, ale nie rozpoznaje unikalności młodego człowieka. Jest konstruktorem własnego dziecka, a nie badaczem poszukującym w nim zarówno siebie samego, jak i kogoś całkiem innego. A tymczasem ważnym współcześnie tematem jest kwestia otwartości wobec odmienności. Można odnieść wrażenie, że brak tolerancji na „drugiego“ wynika z nieznajomości siebie. Polega to na deficycie dookreślenia osobowego, osobistego, self. Takie dookreślanie trwa nieustannie, co może w kimś budzić niepokoje związane z tym, co w człowieku jest nieznane, tajemnicze czy zagadkowe.
Sztywne i autorytarne ustalenie tego kim jest nasze dziecko i „jakie ono jest“, bywa groźne, ponieważ zamyka drogę do właściwego poznania małego człowieka, jego odmienności i unikalności. Jest drogą narzucania swoich idei i przemyśleń, bez refleksji, że tak naprawdę mamy do czynienia z innym człowiekiem. Z kolei ciekawość, nieustające poznawanie i odkrywanie tajemnicy „drugiego“, chroni przed taka nadmiarowością i przemocą.
Pamiętam pewną parę, która przyszła na konsultację w sprawie dziecka, zaniepokojona jego „dziwacznością“. Matka z dumą podkreślała, że jej 5-letnia córka tylko raz w życiu miała katar, gdyż udawało się zapobiegać wszelkim chorobom, zanim się rozwinęły. Spojrzałam na męża i ojca dziecka, który w „zainfekowanym“ lęku powtórzył słowa żony. Koncentracja tych rodziców na tej 5-letniej dziewczynce była przytłaczająca, bo „zapobieganie chorobom“ odbywało się poprzez nadmierną kontrolę. Troska rodziców o zdrowie dziecka urosła do rozmiarów „przemocowych“, zamykających szanse dziecka na spotkania z drugim człowiekiem, jako „potencjalnym siedliskiem bakterii“. Dziewczynka cierpiała z powodu izolacji, osamotnienia i z dnia na dzień „dziwaczała“. Rodzice zaczęli się bać jej „dziwaczności“, ale też tego „potrzebowali“, aby nadal móc się nim zajmować – tak jak do tej pory, niczego nie zmieniając.
Dziecko nie jest uwzględniane w życiu pary
W przypadku drugiej skrajności, czyli gdy dziecko nie jest uwzględniane w życiu pary/rodziny niebezpieczeństwem jest jego dylemat – jak ma istnieć i równocześnie nic nie zmieniać swoją obecnością w życiu rodziców. Ci ostatni pragną dziecka, ale chcą aby ich życie w związku z rodzicielstwem nie zmieniło się na jotę. Dziecko ma wejść w schemat, który już istniał, ma się wpasować – i do tego kochać rodziców. Taki rodzic wszystko przygotował – dom, karierę, plany, a dziecko ma „niczego nie dotykać, nic nie pobrudzić, niczego nie schrzanić“.
W tym kontekście przypominam sobie dorastającego chłopca, który w opisie przedstawionym przez ojca miał wszystko: sprawność, inteligencję, poczucie humoru, talenty. Ale równocześnie rodzić pytał z irytacją i pretensją w głosie: „dlaczego w takim razie są na niego skargi ze szkoły, za która płacimy ciężkie pieniądze?!“. Z kolei chłopiec sam nie rozumiał w czym jest taki doskonały i taki wspaniały (jak opisywał go ojciec), bo chciał po prostu być zwyczajnym łobuzem w swojej szkole. Dziecko miało się wpisać w scenariusz życia ojca. Stres i presja związane z niespełnianiem oczekiwań ojca były mniejsze niż sprzeciwienie się własnemu wewnętrznemu głosowi. Ten dorastający chłopiec wiedział i czuł, że na tym etapie ważniejsze dla jego rozwoju jest ryzykowanie reputacji u dorosłych, eksperymentowanie, podobanie się rówieśnikom. Jest to trudny moment dla rodzica, gdy „nie wie co z tego dziecka wyrośnie“.
Co w tym złego?
Dramat obu tych sytuacji polega na tym, że dziecko jest widziane przez dorosłych – ale nie jest rozpoznawane. Rodzic ma swoją wizję rodzicielstwa i dziecko ma tę wizję realizować na zasadach „wiemy co dla ciebie dobre“, „urodziłeś się dla nas“ albo „masz robić co ci mówię i do tego okazywać mi miłość“. Można to rozumieć jako próby chronienia samego siebie przed własną bezradnością, niewiedzą, wątpliwością w roli rodzica. Myślę, że uczucia te dla rodziców mogą być bardzo nieprzyjemne, męczące, ale trzeba pamiętać, iż próba wytrzymania ich, przyjęcia i zaakceptowania, daje szansę do kontrolowania siebie. Czyli do tego, czego rodzicom bardzo potrzeba na codzień.
Nadmierna kontrola nad dzieckiem i zawładnięcie nim – bo „jest moje“ – bywa szczególnie widoczne w parach, które się rozwodzą. „Rozrywanie“ dziecka i granie nim, prowadzi do niekorzystnych konsekwencji w jego dalszym rozwoju psychoseksualnym. Dziecko chce być lojalne wobec obojga rodziców, a oczekuje się od niego, że stanie po jednej ze stronie. Przymusowe przyjmowanie czyjegoś stanowiska jako „prawdziwszego i lepszego“ szkodzi jego dalszemu rozwojowi.
Podsumowanie
Opisane nadopiekuńcze postawy, czy założenia typu „wiem co dla ciebie najlepsze“, pomijają rozumienie tego co nieznane i unikalne w naszym dziecku. Zdarza się, że rodzicielstwo bywa nudne lub zbyt męczące. A równocześnie – rodzicielstwo jako poznanie INNEGO (w sobie, w partnerze, partnerce, dziecku) może być inspirujące i życiodajne. Odkrycie takiej możliwości nadaje znaczenia i sensu rodzicielskiej codzienności. Miłość codzienna, powtarzalna – może być rozwijająca i odkrywcza.
I na koniec metafora kulinarna, która przyszła mi na myśl w rozmowie koleżeńskiej na temat psychoterapii. Aby rodzina była dobra, powinna „pyrkać“ – jak rosół na wolnym ogniu. Ze wszystkimi składnikami i powoli dochodzić „w smaku życia“. Tu nie ma nic niepotrzebnego, to potrawa wieloskładnikowa – ale zarazem może być prosta, jeśli poświęci się jej (i każdemu „składnikowi“) odpowiednio dużo czasu. Warto mieć chęć i czas na doglądanie, smakowanie, przyprawianie, dodawanie, a ostatecznie – na wspólne cieszenie się smakiem. To „pyrkanie“ na wolnym ogniu pozwala wyłonić pełny smak i aromat rodziny.
Opracowała mgr Kinga Bujak-Brodowicz