Kinga Bujak-Brodowicz jest psychologiem i certyfikowanym psychoterapeutą Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Ma wieloletnie doświadczenie w terapii dzieci, młodzieży i dorosłych, a także całych rodzin i par. Dzisiejsza rozmowa dotyczy właśnie terapii par – tego, czego można się spodziewać udając się do gabinetu psychologa z partnerem, jakie oczekiwania należy zupełnie zarzucić i skąd wiadomo, że terapia się powiodła.
Jakie są mity związane z terapią par, z którymi często się spotykasz?
Wciąż panuje przekonanie, że wizyta u psychologa czy psychoterapeuty to jawne przyznanie się do szaleństwa. Tymczasem w każdym z nas jest chaos i porządek, choroba i zdrowie. Niekiedy decyzja o podjęciu terapii postrzegana jest jako akt desperacji. To „ściana”, przez którą nie da się pójść dalej. Mitem jest, że terapeuta rozwiąże problem pacjenta, albo zdecyduje, co byłoby lepsze dla danej pary. Często lęk jest związany z intuicyjnym przewidywaniem, że terapia ujawni i pozwoli zobaczyć, jak głęboki jest kryzys w związku. A to może przecież doprowadzić do rozstania pary, albo będzie wymagało dużego wysiłku i zmian po obu stronach.
Kiedy warto rozważyć udanie się na terapię par?
Często pary decydują się na terapię, kiedy napięcie związane z brakiem komunikacji jest nie do wytrzymania, albo jawna wściekłość niszczy i rani coraz bardziej. Para obawia się, że za chwilę nie będzie co ratować, bo straty na polu walki będą zbyt duże. Wytrzymywanie napięcia, przemilczanie, powoduje wzajemne opuszczanie się i szukanie pocieszenia oraz bliskości poza związkiem.
Samotność razem jest gorsza od samotności w pojedynkę…
Samotność w parze bywa dotkliwa i aby ją czuć jak najmniej, pacjenci przekierowują uwagę na przykład na chorobę dziecka, objadając się, pracując w nadmiarze, uzależniając się od używek, gier komputerowych, telewizji, zakupów, sportu.
Dotkliwość samotności w parze rozczarowuje, ale i daje szansę na wejście w dojrzalszą fazę w związku. Stworzenie warunków, w których partnerzy mogą swobodnie mówić o sobie i mieć poczucie bycia wysłuchanym to to, czego uczą sesje psychoterapeutyczne. Kiedy w domu taka rozmowa jest niemożliwa, warto rozważyć nauczenie się jej w gabinecie specjalisty.
Podobno to kobiety są najczęściej inicjatorkami udania się na terapię par?
Faktycznie, najczęściej do terapii pary zgłaszają się kobiety. Generalnie to kobiety w rodzinie odpowiadają za kontakt ze służbą zdrowia i w sprawie dzieci, i pary. Często mężczyzna nie decyduje się na pracę nad związkiem w gabinecie psychoterapeuty i wtedy sama kobieta podejmuje ten wysiłek.
Niekiedy lekarze różnych specjalności narzekają, że w Polsce mamy tendencję do przeczekiwania problemów zdrowotnych i zgłaszania się do lekarza już w pełni rozwoju choroby. Jak jest w przypadku psychoterapii par? Kiedy w praktyce pary “trafiają” do Twojego gabinetu?
Każda para ma swoje granice wytrzymałości bólu, cierpienia, niewygody. Najczęściej para rozpoczyna terapię po widocznym „trzęsieniu ziemi” w związku. Partnerzy przychodzą, żeby się „poskładać”, np. po zdradzie, chorobie, śmierci, zaprzestaniu nadużywania alkoholu, przeprowadzce, zmianie trybu pracy. Niekiedy powodem do rozpoczęcia terapii jest dziecko, które doświadcza różnych problemów. W trakcie wstępnych konsultacji niejednokrotnie okazuje się, że dziecko tylko „zgłasza rodziców”.
Co to znaczy?
Dziecko ma niedocenianą „władzę” w rodzinie. Już od samego początku potrafi skoncentrować uwagę rodziców poprzez objaw. Może nim być np. fakt, że nie robi kupki, nie chce jeść, jąka się, nie chce się rozstać z mamą, wagaruje, stroni od rówieśników. Dziecko potrafi wiele zrobić dla spójności i zgodności w rodzinie. Chce mieć zdrowych i zadowolonych opiekunów. Kiedy rodzice sami nie biorą na siebie odpowiedzialności za zdrowie w rodzinie, robi to dziecko.
Jakie są najczęstsze tematy, które pojawiają się w gabinecie terapeuty par?
Często, gdy para przychodzi w kryzysie, zaczynamy od tego, jaki był początek związku. Jak się poznali? Co ich w sobie do siebie przyciągnęło? Nabranie dystansu wobec wrzawy i chaosu z powodu trudności ujawnianych w gabinecie bardzo uspokaja.
Para często odtwarza „taniec”, który tańczą z sobą od lat. Jurg Willi, szwajcarski psychoterapeuta par, nazywa to koluzją, w której para jest zakleszczona, zatrzaśnięta. Umowa pary polega na wspieraniu własnych patologii, których powstawanie jest nieświadome. Dlatego sami nie są w stanie z tego wyjść. Koluzja nie daje im się poruszyć, zmienić miejsca. Niezbędna w kolejnym ruchu staje się psychoterapia.
Czy uważasz, że istnieje jakaś grupa problemów, która zasługuje na szczególną uwagę w naszym społeczeństwie?
W czasach postmodernizmu granice są nieustannie przesuwane, na nowo uzgadniane. Role kobiet i mężczyzn są rozmyte. To często powoduje problemy i trudności w adaptacji w rolach, które nie są odgórnie określone. Można użyć metafory przedsiębiorstwa. Dobrze prowadzona firma ma osoby zatrudnione na konkretnych stanowiskach, stąd księgowa, logistyk i manager wiedzą, czym mają się zajmować. W rodzinie te role są złożone. Kobieta zobowiązuje się “żonować” mężowi, matkować dziecku. Z kolei mężczyzna – “mężować” żonie, ojcować dziecku. W samych tych sformułowaniach brzmi obcość. Bo co to znaczy “żonować” i “mężować”? Partnerstwo jest łatwiejsze do zdefiniowania.
Mówi się, że w krajach skandynawskich nie ma problemu podziału obowiązków domowych, bo tam panuje całkiem inny system prowadzenia domu i wychowywania dzieci. Tymczasem u nas to wciąż kobiety są odpowiedzialne za “ognisko domowe”. Z kolei mężczyznom w Polsce odmawia się emocjonalności, która kojarzona jest z brakiem męskości.
Co to znaczy całkiem inny system?
W krajach skandynawskich nie jest niczym zaskakującym, że to kobieta pełni rolę głównego “żywiciela” rodziny, a mężczyzna zajmuje się domem, opiekuje dziećmi. W naszym kraju to nadal ewenement i to raczej obecny w dużych miastach. Obowiązki domowe w Skandynawii częściej są cedowane na osoby trzecie. Polskie realia są inne, co pokazują statystyki. Badanie CBOSu z 2018 roku jasno wykazało, że chociaż chętnie określamy swoje związki jako “partnerskie”, to wciąż kobiety są głównie odpowiedzialne za wykonywanie obowiązków domowych, przy jednoczesnej pracy zawodowej. Gotowanie, pranie i sprzątanie to wciąż “kobiece zajęcia”. Trudno budować udaną komunikację, jeśli jedna strona jest przytłoczona obowiązkami dwóch etatów.
Poza różnicami kulturowymi, jesteśmy do siebie jako ludzie bardzo podobni w potrzebach bycia kochanym, widzianym, słyszanym. Kiedyś widziałam taki nagłówek w gazecie: jeśli domownicy się kochają, to naczynia same się zmywają. Coś w tym jest, że jak jest zgoda i współpraca to samo się robi, nawet nie wiemy kiedy.
A jak jest z seksem? Czy jeśli para definiuje swoje problemy jako związane głównie ze sferą erotyczną, powinna udać się do seksuologa czy na terapię par?
Sam seks, akt seksualny, jest jak bezsłowna rozmowa. Jeśli w gabinecie się powiedzie, to i w łóżku też. Gabinet może być początkiem nowego porozumienia. Czy to będzie gabinet psychoterapeuty czy seksuologa, to należy do decyzji pary. Od czego chcą taką rozmowę rozpocząć i jakim językiem chcą mówić.
Czy zdarza się, że pracując z daną parą stwierdzasz, że terapia się nie powiedzie? Jak to im komunikujesz i co dzieje się dalej?
Bywa, że para przychodzi do gabinetu, żeby się rozstać i wtedy sukcesem terapeutycznym jest proces rozstawania.
Jak to się odbywa? Przychodzi para i mówi: chcemy się rozstać, niech nam pani pomoże?
!!!Jeśli przychodzą, to jednak mają jeszcze cień nadziei na porozumienie. Chcą udowodnić, jak fatalnie się im żyje razem i jak mocno są sobą rozczarowani. Podają przykłady i dowody na to, jak są krzywdzeni przez tą drugą osobę, która przecież miała być spełnieniem dawno niezaspokojonych potrzeb. To pragnienie ukojenia i zaspokojenia prowadzi do tego, że mąż ojcuje żonie, a żona matkuje mężowi. To pomieszanie ról rodzi coraz mniejsze wzajemne zainteresowanie. Bo jak wzbudzać w sobie pożądanie do matki albo ojca? Do tego może jeszcze dochodzić na przykład teściowa, z którą żona często rywalizuje o matkowanie i w takim pomieszaniu pragnienia cichną.
Czy jest coś, co wciąż potrafi Cię zaskoczyć, gdy prowadzisz terapię par?
Nie wiem, jakie są statystyki, ale mnie zaskakuje w gabinecie, jak wiele par nie współżyje ze sobą. Często też kobiety mówią, że współżycie z partnerem nie sprawia im przyjemności. Współżycie jako forma niewerbalnej komunikacji w parze jest często sygnałem ilustrującym temperaturę uczuciową i jakość relacji. Zdarzyło mi się poznać parę z kilkuletnim stażem. Byli to ludzie w wieku dwudziestu paru lat. Oboje bardzo pracowali nad swoją zewnętrzną atrakcyjnością. On poprzez regularny sport, siłownię i zdrowe odżywianie; ona decydując się na operację plastyczną. Niestety, ich wysiłki nie wpłynęły na poprawę bliskości, na której im zależało. I w tym momencie pan rozpoczął terapię indywidualną.
Tylko pan? A jego partnerka?
Jego partnerka leczyła się z powodu zaburzeń odżywiania kilka lat wcześniej. W ich związku pan przechodził kryzys z powodu ukończenia studiów i podejmowania nowych ról, też partnerskich. Ich związek w toku terapii podjętej przez pana ulegał przekształceniom – zaręczyli się, wspólnie wynajęli mieszkanie. Pan leczył się z powodu depresji, zaburzeń narcystycznych oraz pracował nad ułożeniem na nowo relacji z rodzicami i przyszłymi teściami.
Wracając do kwestii wizerunku. Z tego, co mówisz, wynika dość banalnie brzmiący wniosek, że atrakcyjność fizyczna wcale nie przekłada się na to, jakie relacje budujemy – nawet te erotyczne. Całkiem inną myśl próbują nam sprzedać popularne media…
Nie neguję atrakcyjności psychofizycznej jako ważnej w kontekście relacji, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Nadmierne skupianie się na tym, co powierzchowne, czasem chroni przed odkryciem tego, co pod spodem. I tak koncentracja na wyglądzie, sprawności, sukcesie, chroni przed bliskością. Uwaga i skupienie na sobie oddala od poznania, bo nie ma już na to czasu.
Czego można się spodziewać, decydując się na wizytę u psychoterapeuty we dwoje? Jak przebiega pierwsza wizyta i kolejne?
Pierwsze trzy sesje to spotkania konsultacyjno-diagnostyczne. Para ma okazję rozeznać, jak pracuje terapeuta, jak się z nim czują, o czym mogą mówić, a o czym nie. Terapeuta ze swojej strony dokonuje diagnozy pary, komentuje, konfrontuje, stara się zrozumieć, o czym tak naprawdę każdy z partnerów stara się powiedzieć. Jeśli współpraca po tych dwóch stronach dobrze się układa, i czuć wzajemne porozumienie, jest szansa na udaną psychoterapię.
Kolejne wizyty są pogłębianiem tego, co jest powiedziane i co wydarza się na pierwszych wizytach. Aż do momentu, w którym obie strony uznają, że cel, na jaki się umówili, jest osiągnięty.
A kiedy pojawiają się pierwsze efekty terapii?
Poprawa objawowa następuje stosunkowo szybko, ponieważ regularność i stałość sesji zapewnia bliskość. Niezależnie od tego, co się na tych sesjach dzieje, czy jest zgoda, czy jest kłótnia. Para umawia się na regularne spotykanie, co już samo w sobie poprawia relacje. Leczenie w parze tego, co chore, to już inna historia.
“Chore”? Mam wrażenie, że to mocno stygmatyzujące określenie…
Chore jest to, co wymaga leczenia. Można zdrowo żyć, będąc chorym. A można myśleć, że jest się zdrowym i być chorym. Jest taki żart lekarza psychiatry, że nie wiecie, co macie, póki wam nie powiem. Każdy ma w sobie i to, co chore i to, co zdrowe. Świadomość zaburzenia psychicznego, uznanie objawów psychosomatycznych może być stygmatyzujące, tak jak mówisz, albo otwierające oczy na coś nowego, odkrywczego.
Czy kobiety mają inne oczekiwania względem terapii par, niż mężczyźni?
Kobiety chcą, żeby terapeuta powiedział mężczyźnie to, co ona mówi, a on nie słyszy. W zasadzie on też chce być usłyszany, ale wydaje mi się, że kobiety są bardziej przekonane o swojej racji i częściej terroryzują innych, aby ci inni to przyznali.
Takie klasyczne “niech pani mu wyjaśni, jak ja się czuję, bo ja już nie mam siły”?
Tak…
Mężczyźni tak nie postępują?
Mężczyźni w zasadzie robią to samo, tylko na swój męski sposób, a jest nim najczęściej odcięcie. Kobieta trajkocze wciąż o tym samym, a mężczyzna idzie do garażu. I taka jest ich komunikacja. On i ona chcą mówić tak, żeby ta druga strona ich zrozumiała, to potrzeba niezależna od płci.
Myślę, że to już jest postęp, kiedy faktycznie chcemy mówić tak, aby nas rozumiano. A nie wymagamy, aby niezależnie od tego, jak mówimy, inni nas rozumieli. Wygląda na to, że terapia ze względu na to, że polega na mówieniu, jest dla kobiet trochę łatwiejsza, niż dla mężczyzn. Z jakimi innymi wyzwaniami muszą się zmierzyć panowie „na kozetce” ze swoją partnerką?
Mężczyźnie trudniej mówić o słabościach, bo wzorzec superbohatera mu na to nie pozwala. A słabości to uczucia – lepiej nie mówić o tym, co mało konkretne, niematerialne, no bo jak? Świat rzeczy jest dla mężczyzny do uchwycenia, nazwania. A kobiety mają tendencję do nadbudowy znaczeń, nadinterpretowania. I przesada po jednej i drugiej stronie może wpłynąć na rozdzielenie, opuszczenie się wzajemne z powodu niezrozumienia.
Czy faktycznie zdarza się, że przychodzi na terapię para, gdzie jedna osoba “bardzo chce”, a druga ewidentnie nie ma ochoty na takie spotkania? Co w takich sytuacjach powinien zrobić terapeuta?
Terapeuta nie może nikogo zachęcić do terapii. Czasami kobieta wyczuwa, że coś jest nie tak, nie jest pewna z czym, czy z dzieckiem, czy z relacją i przyprowadza partnera na sesję. Gdy rozpoczyna się rozmowa, w której niezbędna jest szczerość i jedna z osób nie wytrzymuje, najczęściej na kolejne spotkanie nie przychodzą. Czasem też dzielą się na indywidualne sesje, w których omawiają swoje sprawy osobno. Nie da się prowadzić terapii pary, kiedy jedna z osób nie pracuje. Terapia pary zakłada, że para pracuje nad związkiem.
Czy możesz podzielić się jakąś historią z Twojej praktyki, która szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Jest wiele takich par… Każda historia jest ciekawa, bo prawdziwa, pełna emocji, sił, by przetrwać. Nie “rozwiodłam” jeszcze żadnej pary. Te, które przyszły do mnie do terapii „ułożyły się” na nowo.
Rozmawiała: Katarzyna Olechniewicz